magdalena kajrowicz
zaczerwienionej szyi i dopiero teraz poczuła pieczenie. Cholera. Idiotka. I w dodatku za chwilę się rozpłacze, żeby wstyd był jeszcze większy. Jak dorosła kobieta może się tak głupio zachowywać? Dosyć tego. Chwyciła kurtkę i ruszyła w stronę drzwi. – Stój! W maleńkim pokoju głos Quincy’ego zabrzmiał zaskakująco głośno. Rainie zamarła. – Usiądź, proszę – powiedział już ciszej. – Nie. – Nacisnęła klamkę. – Siadaj, do cholery! Przycupnęła na twardym drewnianym krześle przy drzwiach. – Przepraszam – rzucił krótko Quincy. – Nie chciałem na ciebie wrzeszczeć. Nie chciałem, żeby sprawy zaszły tak daleko. Wielu rzeczy, które się dzisiaj wydarzyły, nie chciałem. Mimo wszystko poczuła się lepiej. Wykrzywiła usta w ironicznym uśmiechu. – Dzięki, agencie. A teraz, jeśli pozwolisz, pójdę sobie. – Zamknij się, Rainie. I daj sobie spokój z tą pozą. Quincy podniósł się ciężko z łóżka. Pierwszy raz Rainie zauważyła, że drżą mu ręce. Zmarszczki wokół oczu stały się wyraźniejsze. Usta tworzyły posępną linię. Ten widok zabolał ją. Ona mu to zrobiła i wiedziała, że postąpiła źle. Żałowała, że nie jest inną osobą... Żałowała, że nie potrafi zmazać z jego twarzy tego smutku. Tymczasem siedziała jak niegrzeczna uczennica przyłapana na gorącym uczynku i czekała na pierwszy cios. – Nie patrz tak na mnie – zniecierpliwił się. – Nie jestem twoją matką ani mężem, który cię bije. Czasem mam ochotę skręcić ci kark, ale nigdy cię nie uderzę. – Jesteś na to za dobrze wychowany, Quincy? Nie umiałbyś się zniżyć do tego poziomu? Na jego twarzy zadrżał mięsień. Rainie pomyślała, że jednak zdołała wytrącić tego mężczyznę z równowagi i przez chwilę triumfowała. Co ty wyprawiasz, idiotko? Może się w końcu zamkniesz? Nie mogła się powstrzymać. Wstała z krzesła, gnana przez demony, które dobrze znała, ale była zbyt zmęczona, żeby je okiełznać. Podeszła do Quincy’ego powoli, obserwując, jak znowu mruży oczy. Czuła, że ma nad nim władzę. Gdy jego wzrok przesunął się w dół, rozpięła guzik na piersiach. – Żadnych pieszczot – szepnęła. – Po prostu zróbmy to. Jak pieprzą dobrze wychowani jankesi? Po bożemu? Od góry? Od dołu? Od tyłu? Sześćdziesiąt dziewięć? Co by doradzał twój tato? Rozpięła następny guzik, odsłaniając znoszony, bawełniany stanik. Ręce już nie drżały. Kręciło jej się tylko w głowie. Jakby nie była w swoim ciele, a z oddali oglądała postaci w sztuce. Ile to już razy? Nieważne. Na wyrzuty sumienia zawsze jest czas rano. Quincy ścisnął ją mocno za rękę. Uśmiechnęła się i przywarła do niego, pocierając wyzywająco kroczem o jego wzwód. – Zerżnij mnie – wymamrotała głosem, którego sama prawie nie poznała. – Dobrze mnie zerżnij. – Jak się nazywał? – zapytał surowo. – Ile miałaś lat? Matka wiedziała, czy była zbyt pijana, żeby się przejąć? Cholera jasna! – Odepchnął Rainie i zaczął szybkim krokiem przemierzać pokój, jakby nie mógł się pohamować. Jeszcze przed chwilą czuła jego silne ciało. Teraz musiała wyciągnąć ręce, żeby nie stracić równowagi. – Nikomu nie powiedziałaś, prawda? – ciągnął. – Aż do dzisiaj. Muszę być bezstronny, żeby ci pomóc, ale nie potrafię. Chcę go wytropić. Jezu, chcę mu połamać wszystkie kości. Ilu można zamknąć tych drani, a to ciągle za mało! – Nie wiem, o czym mówisz. – Akurat. – Wszystkie kobiety traktujesz w ten sposób? Nic dziwnego, że w twoim życiu została tylko praca.