- Uważaj, Vixen! - zawołał Lionel Parrish, przytrzymując dziewczynę za ramię. - Omal nie pokazałaś niewymownych diukowi Hawling. Nie możemy pozwolić, żebyś znowu upadła i przyprawiła go o apopleksję.
- Czuję się jak nakręcony bąk. Pomóż mi dojść do krzesła. Tymczasem kilku adoratorów Victorii zlitowało się nad Marleyem i dźwignęło go z podłogi. Po chwili wicehrabia opadł na krzesło obok swej partnerki. - Do licha, przez ciebie nabawiłem się morskiej choroby. - Jesteś słabowity - stwierdziła, łapiąc oddech. - Proszę, niech ktoś przyniesie mi ponczu. Połowa świty od razu popędziła do stołu, druga czym prędzej zajęła zwolnione miejsca. Tymczasem muzycy zaczęli grać kontredansa. Gdy parkiet się zapełnił, Lucy Havers wymknęła się spod matczynych skrzydeł i podbiegła do przyjaciółki. - Nic ci się nie stało? - spytała z niepokojem, biorąc ją za rękę. - Nic. Marley własnym ciałem złagodził upadek. Pechowy partner Spiorunował ją wzrokiem. - Gdybyś była postawną kobietą, już bym nie żył. - Przede wszystkim nie dałbyś rady mnie podnieść - odparowała i zwróciła się do Lucy: - Czy moja fryzura jest do uratowania? - Chyba tak. Zgubiłaś grzebień. - Ja go mam, Vixen - oznajmił lord William Landry, unosząc w górę delikatny przedmiot z kości słoniowej. - Oddam ci... w zamian za pocałunek. To dopiero niespodzianka! Poprawiając loki, które opadły na jedną stronę, posłała trzeciemu synowi diuka Fenshire chytry uśmiech. - Tylko za pocałunek? To moja ulubiona ozdoba. - Później możemy porozmawiać o innej nagrodzie, ale na razie pocałunek wystarczy. - Dobrze. Lionelu, pocałuj lorda Williama w moim imieniu. - Nie! Nawet za pięćset funtów! Wszyscy się roześmiali, a Victoria westchnęła w duchu. Wiedziała, że im dłużej będzie się z nim droczyć, tym bardziej będzie się upierał, że jest mu coś winna... a zresztą naprawdę lubiła ten grzebień. Wstała, podeszła do Landry'ego, stanęła na palcach i musnęła wargami jego policzek. Odsunęła się pospiesznie, żeby nie sięgnął do jej ust. Cuchnął brandy. - Poproszę o moją zgubę - zażądała, wyciągając rękę. Nie mogła się powstrzymać od uśmiechu zadowolenia. - To się nie liczy - zaprotestował William, wyraźnie rozczarowany. Towarzystwo parsknęło śmiechem. - Moim zdaniem to był pocałunek - stwierdził Marley. - Cii - syknęła Lucy. - Lady Franton znowu na nas łypie. - Stara jędza - mruknął Landry i oddał grzebień właścicielce. - Sztywna jak nieboszczyk. - Może trzeba by ją poobracać w tańcu - podsunęła dziewczyna, chichocząc. - Przydałoby się jej jeszcze parę innych rzeczy - dorzucił wicehrabia. - Ałe sam wolałbym być nieboszczykiem, niż próbować ją rozruszać. Lucy oblała się szkarłatnym rumieńcem, a Yictoria uderzyła Landry'ego wachlarzem po ręce. Nie miała nic przeciwko frywolnym rozmowom, ale nie chciała również, żeby uciekło od niej w popłochu tych niewielu cywilizowanych przyjaciół, których miała. - Przestań! - Auu! - Skarcony potarł kostki. - Znowu bronisz słabych i uciśnionych? Lady Franton trudno do nich zaliczyć. - Nie zamierzam wysłuchiwać twoich głupich uwag - oświadczyła, lekko zirytowana. - Słyszałeś, Marley, zrób miejsce dla następnego - powiedział Parrish. Rywale hurmem rzucili się na zwolnione krzesło, a Victoria wcale nie była pewna, czy tylko żartują. Prawdę mówiąc, zaczynali ją nudzić. Areszt domowy raptem wydał się jej atrakcją. No, prawie. - Postanowiłam złożyć śluby - oznajmiła. - Mam nadzieję, że nie czystości - wtrącił Landry. Jego uwagę skwitował wybuch śmiechu. - To nie pora na tego rodzaju rozmowę - zauważył Lionel, przysuwając się do Lucy. - Uważaj na kostki, Williamie - dodał Marley, na wszelki wypadek zabierając rękę. Dobrze, że jej rodzice podziwiali teraz nowe nabytki w galerii portretów lorda Frantona, bo po uwadze Landry'ego natychmiast posłaliby córkę do klasztoru. - Od tej pory zamierzam konwersować wyłącznie z miłymi mężczyznami. Reakcją na jej oświadczenie była konsternacja. Dopiero po chwili Stewart Haddington parsknął