- Dobrze, ale potem będziesz mnie uczyć. Laura kręci głową.
- Najpierw posprzątasz ten bałagan. - Wskazuje głową podłogę zasłaną fragmentami puzzli. 6 Kiedy wracają z dworu, Grace od razu chce się uczyć baletowych pozycji, Laura jednak przypomina jej o puzzlach. Dziewczynka zamierza je sprzątnąć byle jak, wrzucając wszystkie do jednego pudełka, ale Laura upiera się, że musi je porozdzielać. Mała protestuje, ale jako dość bystry dzieciak, szybko się orientuje, że nic nie wskóra, i zabiera się za wkładanie wszystkich części do pudełek, z których je wcześniej w napadzie złości wysypała. Laura, widząc ich liczbę, obawia się, że może to potrwać do nocy, ale Grace odkrywa, że spody poszczególnych kompletów puzzli są w różnych kolorach, i segregując kawałki, nie musi się zastanawiać, z którego obrazka pochodzi dany fragment. Laura zastanawia się, czy jej nie pomóc, ale się na to nie decyduje - może dlatego, że byłoby to nie wychowawcze, a może dlatego, że z dworu dochodzą odgłosy, które ją intrygują. Podchodzi do okna w chwili, gdy z samochodu, który przed chwilą podjechał pod dom, wysiada czwórka młodych ludzi. W pierwszym momencie sądzi, że to ci sami, których widziała na korcie, a potem przy basenie. Pewnie gdzieś pojechali i teraz wracają. Zanim rozpoznaje, że to nie oni, tamte dwie dziewczyny i dwaj chłopcy wychodzą z domu i witają się z nowo przybyłymi. Najwyraźniej szykuje się jakaś impreza. Przypomina jej to, że i ona wybiera się dzisiaj na imprezę. Patrzy na zegarek i uświadamia sobie, że przyjęcie urodzinowe Evy Ripley, koleżanki z państwowej szkoły, do której chodzi od roku, właśnie się zaczyna. Uprzedziła Evę, że się spóźni, bo wiedziała, że jeśli po wyjściu od Greenwoodów wróci do domu, żeby wziąć prysznic i się przebrać, nie zjawi się u niej przed dziesiątą. Wciąż ma w pamięci, jak trudno jej było znaleźć swoje miejsce w nowym środowisku. Nikomu nie mówiła, że wcześniej chodziła do prywatnej szkoły i mieszkała w bogatej dzielnicy, ale w jakiś sposób ta wiadomość dotarła do jej nowych koleżanek i kolegów i sprawiła, że długo patrzyli na nią z rezerwą i zachowywali dystans. Już nienadziana nadziana pannica, myśleli z dużą dozą satysfakcji. Czuła to w ich spojrzeniach, i właśnie to było dla niej najbardziej bolesne w tamtym trudnym okresie. Jakoś przez to przeszła. Teraz nie patrzą na nią w ten sposób, już się do niej uśmiechają, rozmawiają z nią, niektórzy chyba nawet ją lubią. Już jest jedną z nich. Wciąż jednak pamięta te początkowe miesiące i bardzo jej zależy, żeby być na pierwszej imprezie, na którą została zaproszona przez koleżankę z nowej szkoły. Kiedy rano wychodziła z domu, pomyślała, że zaoszczędziłaby mnóstwo czasu, gdyby pojechała do Evy prosto od Greenwoodów, nie wracając do domu. Wzięła więc ze sobą bluzkę do przebrania i kosmetyki. Teraz, widząc, że segregowanie puzzli zajmie Grace jeszcze co najmniej pół godziny, bierze torbę i idzie do łazienki. Kiedy po dwudziestu minutach z niej wychodzi, Grace zamyka ostatnie pudełko z puzzlami. Jest niesamowita, myśli Laura, starając się powściągnąć swój zachwyt nad dzieciakiem, bo już kilka razy zdążyła się przekonać, że ten mały diabeł wcielony w rudowłosego aniołka potrafi w najmniej spodziewanych momentach doprowadzić ją do szału. - Posprzątałam - melduje Grace. - Świetnie - mówi Laura. - Teraz możemy... Nie kończy, ponieważ do pokoju wchodzi Jenny, pchając przed sobą wózek z kolacją. Grace jest rozczarowana, bo choć spełniła wszystkie warunki stawiane przez opiekunkę, nadal nie może przystąpić do nauki, która ma się zakończyć wykonaniem upragnionego piruetu. Wie o tym, że wkrótce po kolacji Laura wyjdzie, zostawiając Jenny kąpiel i ułożenie jej do snu. - Nie chcę teraz jeść - mówi. - Teraz mam się uczyć piru... - Patrzy na swoją nianię i szybko się poprawia: - Tours. W tym momencie Laura niemal ją kocha - może dlatego, że mała wreszcie zapamiętała obowiązującą nazwę, a może dlatego, że nie widzi w jej oczach złości rozkapryszonego dzieciaka, który nie dostał tego, czego chce, tylko dostrzega w nich żal. - Jeśli szybciutko zjesz - zwraca się do Grace - będziemy miały czas, żeby trochę poćwiczyć. Gdyby to od niej zależało, darowałaby jej tę kolację, ale w instrukcji, którą otrzymała od pani Greenwood, drugi z podkreślonych czerwonym flamastrem punktów brzmi następująco: „Dziecko powinno spożywać posiłki o ustalonych porach”. Grace waha się przez chwilę, po czym siada do stołu, na którym Jenny postawiła dwie zdjęte z wózka tace z kolacją, i zabiera się za jedzenie. Podczas gdy Laura przełyka kęs piersi kurczaka i zjada plasterek ugotowanej na parze marchewki, z talerza jej podopiecznej znika połowa posiłku. Tymczasem Jenny, do której obowiązków najwyraźniej należy tylko dostarczanie posiłków, a nie pilnowanie, by zostały skonsumowane, idzie do drzwi, popychając przed sobą wózek. W progu się zatrzymuje i patrzy na małą Greenwoodównę, kręcąc głową. Zamyka drzwi dopiero, gdy napotyka spojrzenie Laury. - Zawsze tak powoli jesz? - pyta Grace. Laura patrzy na jej talerz i ze zdumieniem stwierdza, że choć dzieciak jest absolutnie niewychowany, to przynajmniej jeśli chodzi o zachowanie się przy stole, został poddany dobrej tresurze, i to nie amerykańskiej, tylko europejskiej. Grace je tak jak ona, trzymając nóż w prawej ręce, a widelec w lewej. Nie jak większość Amerykanów, którzy nożem kroją to, co musi być pokrojone, po czym odkładają go, przekładają widelec z lewej dłoni do prawej i tylko nim nabierają jedzenie. Grace radzi sobie ze sztućcami po europejsku, a po skończeniu kolacji kładzie je obok siebie po prawej stronie talerza. - Wcale nie jem powoli - broni się Laura, przełykając w całości ostatni kawałek kurczaka. Jedzenie jest pyszne, a ona zdążyła porządnie zgłodnieć, nadziewa więc na widelec trzy plasterki marchwi i pośpiesznie wkłada je do ust. Wyciera usta serwetką i wstaje od stołu. - Chodź - mówi, biorąc Grace za rękę, i prowadzi ją do lustra. Spręża pośladki - „ściąga” je, jak się to określa w baletowym żargonie, wciąga brzuch i staje w pierwszej pozycji - uda, kolana i łydki się stykają, a stopy tworzą prosty odcinek, którego końce wyznaczają duże palce. - Popatrz na moje nogi i spróbuj zrobić to samo co ja - mówi. Grace chwilę się jej przygląda, po czym wykonuje polecenie. Jeszcze kilka miesięcy temu Laura uznałaby, że dziewczynka wykonała je bezbłędnie, dziś wie, że mała robi ten sam błąd, który ona popełniała przez prawie siedem lat. - Pięknie - chwali ją, tak samo jak kiedyś pochwaliła ją madame Rostova. Tylko że madame Rostova nie wzięła do ręki jej stopy i nie pokazała trzech punktów, na których zawsze powinna się opierać. Zanim, dzięki swojej przyjaciółce Patricii, Laura trafiła na warsztaty Juliena Rousselina, w pierwszej, drugiej, trzeciej, czwartej i piątej pozycji baletowej stawała tak, że ciężar ciała opierał się na dwóch punktach znajdujących się na zewnętrznej krawędzi stopy. Już na początku pierwszej lekcji, w trakcie ćwiczeń przy drążku, zwrócił jej uwagę na to, że ciężar ciała tancerki powinien się opierać na trzech punktach stopy - dwóch na jej zewnętrznej krawędzi i jednym na wewnętrznej - poniżej dużego palca. Laura przekazuje teraz tę wskazówkę dziewczynce i pokazuje palcem trzy punkty, w których stopa musi dotykać podłogi. Mała pojmuje w lot i staje poprawnie. Nie ma żadnych problemów z właściwą postawą - ładnie wciąga brzuch i napręża pośladki. Podbicia mogłaby jej pozazdrościć niejedna zawodowa tancerka. Kiedy „ściąga” stopę, tworzy ona z resztą nogi idealnie prostą linię. Natura obdarzyła ją wszystkim, czego potrzebuje tancerka. Nie wszystkim, koryguje się po chwili. Dla tancerki najważniejsza jest wytrwałość, a po tym, co dzisiaj zobaczyła, ma prawo się obawiać, że Grace jej zabraknie. Chociaż, z drugiej strony, mała jest pełna zapału. Takiego entuzjazmu Laura nie widziała u żadnej z dziewczynek przychodzących do szkoły madame Rostowej. I może ten zapał nie zgaśnie równie szybko, jak się pojawił. 7 Po piętnastu minutach ćwiczenia pięciu baletowych pozycji stóp, kiedy Laura chce popracować nad rękami małej, do pokoju wchodzi Jenny. - Już ósma. Czas na kąpiel - oznajmia. - Nie, Jenny, nie! - woła Grace. - Laura uczy mnie baletu. - Uczę cię tańca klasycznego, a nie baletu - prostuje Laura. - Balet to przedstawienie, na które chodzi się do teatru. - Twoja niania musi już iść - mówi Jenny, podchodzi do Laury i daje jej czek. - Pani Greenwood zostawiła go dla ciebie. Laura spodziewała się, że mama dziewczynki wróci przed ósmą, ale w gruncie rzeczy cieszy się, że jej nie ma. Dzięki temu nie musi zdawać relacji z dnia spędzonego z małą, co pewnie trochę by potrwało i jeszcze bardziej opóźniło jej pojawienie się na imprezie. - Jutro będziemy miały mnóstwo czasu na ćwiczenia - zwraca się do Grace, która wcale się nie wścieka, jak zawsze, gdy nie dostaje tego, czego chce, tylko jest smutna. - Obiecujesz? - Obiecuję. Jenny przygląda się tej scenie wyraźnie zdziwiona. Laura domyśla się, że nie jest przyzwyczajona do takiego zachowania córki pracodawczyni. I się nie myli. - Nie mogę uwierzyć, że sobie poradziłaś z tym małym diabłem - mówi Jenny, odprowadzając Laurę do wyjścia. - Wcale nie było tak źle - odpowiada dziewczyna, ale uśmiecha się, przypominając sobie obawy, że trafi do gazet jako niania morderczyni. - Jesteś pierwszą opiekunką, która wytrzymała z nią cały dzień. - Naprawdę? Jenny kiwa głową. - To znaczy, że jestem również pierwszą, która otrzymała czek podpisany przez panią Greenwood? Służąca znów odpowiada skinieniem głowy. Laura jeszcze nie schowała go do torby. Robi to, gdy dochodzą do drzwi, ale wcześniej zerka na niego, żeby się upewnić, czy suma się zgadza. W rubryce „kwota” widnieje „sto trzydzieści sześć dolarów”. - Jutro będę tak jak dzisiaj, o dwunastej - oznajmia, żegna się z Jenny i wychodzi. Za drzwiami ogłusza ją ryk samochodu z podrasowanym silnikiem. Odskakuje przerażona, kiedy wóz z piskiem opon zatrzymuje się kilka metrów od niej. Chce zwymyślać chłopaka, który wyskakuje zza kierownicy, ale zanim otwiera usta, ten szczerzy zęby. - Cześć! - woła. - Jesteś pewnie April, prawda? Laura przygląda mu się, mrużąc oczy. Rozumie tylko tyle, że bierze ją za kogoś innego. - O rany! Znowu mi się pokręciło - tłumaczy się chłopak, całkiem przystojny brunet. - Paris, oczywiście, że Paris, a nie April. - Amber, idioto - podpowiada mu jasnowłosy kolega, który z nim przyjechał. - Amber, jasne, że Amber. Taki sposób podrywania zwykle ją irytuje. Ale nie teraz. Wytrzymała z Grace cały dzień. Jest jej pierwszą opiekunką, która dostała czek. Za niecałe pół godziny znajdzie się tam, gdzie będą fajni ludzie. Ma zatem co najmniej trzy powody do radości. Laura nie pamięta, kiedy była w tak dobrym humorze. Uśmiecha się z pobłażaniem do bruneta, który wydaje jej się dość sympatyczny. - Ani Paris, ani April, ani Amber. - No, oczywiście, że nie! - woła ciemnowłosy chłopak, po czym patrzy na swojego kolegę tak, jakby go chciał zamordować wzrokiem. - Sam jesteś idiotą - mówi cicho. - Cześć! Już myślałem, że nie przyjedziecie! - woła ktoś bardzo niskim, ale przyjemnym głosem. Laura odwraca się i widzi chłopaka. Wyszedł z oświetlonej altany, z której dochodzą dźwięki ostrego rocka. Rozpoznaje go. To ten z rudymi włosami, w którym doszukała się podobieństwa do Grace. - Cześć, Simon! - wołają brunet i blondyn jednocześnie.