A jeśli przez telefon kłamał, a w rzeczywistości jest już w drodze do domu, jak wtedy?
Skurczybyk mógł ją oszukać. Może śledzenie podejrzanego to zmyłka, a może naprawdę planował śledzić kogoś przez całą noc, tyle że tym kimś jest jego własna żona. Była żona. Jennifer Bentz patrzyła na swoje odbicie w lustrze i skrzywiła się na widok drobnych zmarszczek między brwiami. Kiedy się pojawiły? W zeszłym roku? Wcześniej? A może dopiero w tym tygodniu? Trudno powiedzieć. Ale były tam i przypominały boleśnie, że nie staje się coraz młodsza. Skoro pragnęło jej tylu mężczyzn, jakim cudem wyszła za maż, rozwiodła się i zamieszkała z policjantem? W małym domku, od którego aż biło klasą średnią? Próbowali znowu być razem. Od niedawna, a teraz... a teraz wiedziała, że to koniec. Na dobre. Bo nie mogła, po prostu nie mogła być wierna jednemu. Nawet jeśli go kochała. Boże i co teraz? Zastanawiała się, i to nieraz, czy nie odebrać sobie życia. Już nawet napisała pożegnalny Ust do córki: „Kochana Kristi, Bardzo mi przykro, kochanie. Uwierz mi, kocham cię nad życie, ale ponownie związałam się z twoim biologicznym ojcem i obawiam się, że to złamie Rickowi serce”. I tak dalej, i tak dalej... Co za melodramatyczny bełkot. I znowu wydawało jej się, że coś słyszy – odgłos kroków na dole. Chciała zawołać, ale ugryzła się w język. Podeszła cichutko do schodów, przytrzymała się poręczy i nasłuchiwała. Przez monotonny szum wentylatora w sypialni słyszała coś jeszcze, jakiś cichy, niewyraźny odgłos. Przeszył ją dreszcz. Wstrzymała oddech. Słyszała każde uderzenie swego serca. To tylko twoja wyobraźnia, zżera cię poczucie winy, pomyślała. A może to kot sąsiadów. Tak, to na pewno ten wychudzony zwierzak, który wiecznie buszuje w pojemnikach na śmieci i poluje na myszy w garażu. Na palcach wróciła do sypialni, podeszła do okna i wyjrzała na dwór. Tego popołudnia w południowej Kalifornii nie zauważyła niczego podejrzanego, tylko gęstą szarą mgłę. Smog zniekształcał nawet słońce, czerwony dysk wiszący nisko nad dachami domów. Tego dnia od oceanu nie wiała nawet najlżejsza bryza, najsłabszy powiew nie wywoływał żadnego dźwięku. Nie dostrzegła też kota przemykającego się wśród suchych zarośli, na ulicy nie było rowerzysty. Ani samochodu. Nic. To tylko nerwy. Uspokój się. Wlała resztkę drinka z shakera do szklanki i wypiła łyk w drodze do łazienki. Stając w progu, zobaczyła własne odbicie i ponownie zaatakowały ją wyrzuty sumienia. – Zdrówko – szepnęła i skrzywiła się, widząc siebie ze szklanką przy ustach. Nie takiego życia chciała. Nie tak miała ją zapamiętać córka. – Idiotka! – Kobieta w lustrze nabijała się z niej. Żartowała. Bez namysłu cisnęła szklanką w roześmiane odbicie. Szkło rozprysło się głośno. Trzask. Lustro pękało powoli, po tafli rozpełzła się pajęczyna pęknięć. Odłamki wpadły do umywalki. – Jezu! Coś ty narobiła, do cholery? Chcąc zebrać co większe kawałki, przecięła sobie opuszkę palca. Krew kapała do umywalki. Wyjęła z apteczki plaster. Nie szło jej najlepiej, palce odmawiały posłuszeństwa, ale udało jej się oderwać ochronny pasek i okleić rankę. Krew jednak płynęła nadal, wypływała spod wąskiego opatrunku z plastiku i gazy. – Niech to szlag – mruknęła i znowu zobaczyła swoje odbicie w resztkach lustra. – Siedem lat pecha – szepnęła, zupełnie jak babka Nichols, która przewidziała okres