romantyczne nieznajome w woalkach. Och, trzeba chłopaczka ratować. Pomoc jest mu
potrzebna, choć sam jej odmawia. W tym miejscu Matwiej Bencjonowicz, który słuchał rozważań władyki i jego córki duchowej, unosząc brwi ze zdziwienia, nie wytrzymał: – To wy to poważnie mówicie? Naprawdę, ojcze, dziwię ci się! Czyżbyś brał te wszystkie bajdy za dobrą monetę? Przecież Lentoczkin za nos waszą przewielebność wodzi, nabiera w najbardziej bezwstydny sposób! Rozumie się, że przez wszystkie te dni włóczył się za swoją „księżniczką”, a teraz wymyśla bajki, żeby sobie z ojca zakpić. To przecież oczywiste! Ja jednego tylko nie mogę zrozumieć – jak ojciec, ze swoją znajomością ludzi, mógł posłać z odpowiedzialną misją niepoważnego żółtodzioba! W słowach podprokuratora okręgowego była i logika, i zdrowy rozsądek, toteż Mitrofaniusz zmieszał się nawet, a Pelagia, chociaż pokiwała głową, w spór się nie wdawała. I tak się rozeszli, nie podjąwszy żadnej decyzji. Cenny czas zmarnowano bez pożytku. Stało się to jasne dwa dni później, kiedy nadszedł trzeci list. Z powodu jesiennych ulew drogi były rozmiękłe, dyliżans pocztowy mocno się spóźnił i biskupowi dostarczono kopertę tuż przed nocą. Nie zważając na to, władyka natychmiast posłał po Berdyczowskiego i Pelagię. * * * Trzeci list Aleksego Stiepanowicza Eureka! Metoda znaleziona! Najtrudniej było zrezygnować z materialistycznego systemu koordynat, błędnie dwuwymiarowego. Ignoruje on trzeci wymiar, który umownie nazwę mistycznym – pewien jestem, że z czasem znajdzie się jakiś inny, mniej emocjonalny termin. Ale na początek należy opracować system badawczy i technikę pomiarową. Współczesna nauka w ogóle tym się nie zajmuje, w zupełnej zgodzie z ubóstwianym przez Waszą Przewielebność Eklezjastą, który powiedział: „Co krzywe, tego się nie wyprostuje, a czego nie ma, tego się nie policzy”. A tymczasem twórca postępu naukowego, Galileusz, rozumiał rzecz inaczej. Główny dogmat uczonego sformułował w ten sposób: „Zmierzyć wszystko, co poddaje się mierzeniu, a co się nie poddaje – uczynić mierzalnym”. Trzeba zatem koniecznie uczynić mierzalnym element mistyczny. Cóż z tego, że materialistyczna nauka takiego zadania nie uznaje, przecież nim nastała Epoka Rozumu, istniała również inna nauka, magiczna, która przez wieki próbowała obliczyć to, co przyjęto nazywać nadprzyrodzonym. I o ile mi wiadomo, co nieco na tym polu osiągnęła! Właśnie ta przesłanka, do której doszedłem dopiero trzy dni temu, doprowadziła mnie do rozwiązania zagadki. Pisałem już, zdaje się, że w monasterze jest biblioteka, w której zebrano wiele nowych i starych ksiąg treści religijnej. Bywałem tam i wcześniej, przeglądając z nudów jakiś Alfabet duchowny Jana Klimaka, Efrema Syryjczyka albo Nowoararacki paterikon, ale teraz wziąłem się do szukania systematycznie i z określonym celem. I co? Na drugi dzień, czyli wczoraj, znalazłem księgę wydaną w roku 1747, przekład z łaciny: O zjednywaniu duchów dobrych i zwyciężaniu duchów złych. Zacząłem czytać i zadrżałem! Właśnie to, czego mi potrzeba! Dokładnie! (Ten zbieg okoliczności, nawiasem mówiąc, jest jeszcze jednym dowodem realności wymiaru mistycznego). W starej księdze napisane było czarno na białym: „A jeśli duch bezcielesny tam gdzie cielesne [czyli, mówiąc współczesnym językiem, materialne] ślad po sobie zostawi, to znak ów podobny jest ogonowi, za który chwyciwszy, ducha złowić można i z bezcielesności na świat wydobyć”. Obszernych i naiwnych rozważań o grzeszności Szatana, który w przeciwieństwie do wszechobecnego Boga czasem popełnia błędy i dlatego może i powinien być zwyciężany, relacjonować nie będę i przejdę do istoty sprawy. Kiedy zatem jakaś substancja, przynależna do wymiaru mistycznego, wskutek