Telefon komórkowy Milli rozdzwonił się głośno. Przez chwilę
zastanawiała się, czy odebrać: była wykończona, zrezygnowana, a w dodatku strasznie bolała ją głowa. Na zewnątrz było ponad czterdzieści stopni; klimatyzacja w samochodzie działała nieźle, ale nie mogła powstrzymać bezlitosnych promieni słońca, które paliły an43 25 dłonie i ramiona. Widok zmasakrowanej twarzy Tiery Alverson - martwych niebieskich oczu czternastolatki patrzących nieruchomo w przestrzeń... Nie mogła się od niego uwolnić. Przyśni się jej zapewne straszliwy płacz Reginy Alverson, jej reakcja na wiadomość, że córka nie wróci już do domu. Zdarzało się, że Poszukiwacze wygrywali wyścig z czasem. Ale bywały i porażki. Jak ta. Ostatnią rzeczą, której potrzebowała teraz Milla, było wysłuchiwanie cudzych żalów. Miała dość własnych problemów. Nigdy nie wiedziała, kto zadzwoni i czego będzie chciał, ale nie narzekała: przecież z własnej woli zamieniła normalne życie w osobistą krucjatę. Otworzyła oczy tylko po to, by odszukać wzrokiem komórkę. Potem zamknęła je szybko, uciekając przed agresywnym jaskrawym słońcem. - Seńora Boone? - rozległ się w chevrolecie głos z mocnym akcentem. Milla nie rozpoznała go, ale nie było w tym nic nadzwyczajnego. Rozmawiała codziennie z wieloma osobami. W każdym razie była to niewątpliwie sprawa zawodowa. Tylko w kręgach związanych z Poszukiwaczami była znana jako Milla Boone. Po rozwodzie formalnie wróciła do panieńskiego nazwiska Edge, ale wtedy było już głośno o prowadzonych przez nią (czyli przez panią Boone) poszukiwaniach zaginionych dzieci, no i tak już zostało. Była niejako zmuszona do używania nazwiska Boone we wszelkich sprawach związanych z Poszukiwaczami. - Tak, przy telefonie. an43 26 - Dziś wieczorem będzie spotkanie. W Guadalupe, wpół do jedenastej. Za kościołem. - Jakie spotkanie... - Diaz tam będzie - przerwał jej głos, sekundę później połączenie zostało przerwane. Milla wyprostowała się, zapominając o bólu głowy. W jej żyłach zaczęła krążyć adrenalina. Siedziała w milczeniu, bijąc się z myślami. - W której Guadalupe? - zapytał Brian Cusack kierujący samochodem. Słyszał wszystko, rozmowa szła przez zestaw głośno mówiący - Jeżeli nie w tej najbliższej, to w ogóle nie ma o czym mówić. W Meksyku było całkiem sporo miejscowości o tej nazwie, które zresztą bardzo się od siebie różniły. Tę leżącą najbliżej amerykańskiej granicy można było nazwać wioską. - W mordę - syknął Brian. - W mordę. - To nie żarty - westchnęła. Było już po szóstej. W biurze nie ma teraz nikogo. Mogła próbować wyciągać ludzi z domów, ale szkoda jej było każdej chwili. Skoro „spotkanie" miało się odbyć o dwudziestej drugiej trzydzieści, to oni muszą być na miejscu przynajmniej pół godziny wcześniej. Wieś Guadalupe leżała jakieś